Pod gruzami probostwa mogą być dwie kobiety - trwają poszukiwania (opis)
Do wybuchu doszło około 8.30. Z obecnych ustaleń wynika, że w chwili eksplozji w budynku mogło być dziewięć osób. Siedmioro z nich, wśród nich dwie dziewczynki wieku 3 i 5 lat, wyszło z gruzów o własnych siłach lub przy pomocy ratowników. Czworo poszkodowanych jest w szpitalach, w stanie niezagrażającym życiu. Jedna osoba jest poparzona, dzieci mają m.in. obrażenia kończyn i głowy oraz lekkie poparzenia. Ratownicy szukają pod gruzami dwóch osób.
"Bardzo głęboko wierzymy i liczymy na to, że pod tymi gruzami albo znajdziemy osoby żywe, albo nie znajdziemy już nikogo. To przesłanie wszystkich, którzy tu dzisiaj z ogromną determinacją pracują - jest ponad 100 strażaków, którzy pracują, walczą o zdrowie i życie każdego obywatela" - mówił podczas briefingu prasowego na miejscu wybuchu wojewoda śląski Jarosław Wieczorek, który także na bieżąco informuje o przebiegu akcji premiera Mateusza Morawieckiego.
Zastępca komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej nadbrygadier Arkadiusz Przybyła poinformował, że pod gruzami poszukiwane są dwie osoby - matka i córka, zameldowane w jednym z mieszkań na probostwie - taką wiadomość przekazał ratownikom wikary parafii ewangelicko-augsburskiej, do której należy zniszczony budynek. Nie ma jednak pewności, że w chwili eksplozji kobiety były w domu.
Życie czterech osób, które po wybuchu trafiły do szpitali, nie jest zagrożone. Jak poinformował rzecznik Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach Wojciech Gumułka, dwie dziewczynki w wieku 3 i 5 lat, które przewieziono do tego ośrodka, są w stanie stabilnym. Obrażeń doznała też mama dziewczynek.
"U dziewczynek nie ma zagrożenia życia, oddychają samodzielnie, są przytomne. Mają obrażenia kończyn, głowy i lekkie poparzenia. Natomiast uwzględniając cały charakter tego tragicznego zdarzenia, możemy mówić, że dzieci miały sporo szczęścia" - powiedział rzecznik. Obecnie dzieci przechodzą pogłębione badania, na pewno pozostaną w szpitalu co najmniej kilka dni.
Jedna poszkodowana trafiła do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. "Mężczyzna po wstępnym zaopatrzeniu i ocenie lekarskiej na Izbie Przyjęć CLO został przyjęty do hospitalizacji w Oddziale Chirurgii Ogólnej celem dalszej, pogłębionej diagnostyki i leczenia" - poinformował kierownik ds. administracji i rozwoju siemianowickiego szpitala Wojciech Smętek.
Obecnie – jak dowiedziała się PAP od przedstawicieli służb kryzysowych – poszukiwania koncentrują się w rejonie gruzowiska, gdzie znajdowało się mieszkanie, w którym, według uzyskanych przez strażaków informacji, mogły w chwili wybuchu znajdować się poszukiwane obecnie osoby.
Ratownicy po kolei usuwają z gruzowiska duże elementy konstrukcji budynku, blokujące dostęp w głąb rumowiska – to m.in. długie belki stropowe i większe fragmenty ścian oraz sprzęty domowe. Po wyciągnięciu z gruzu, są one ładowane na ciężarówki i wywożone. Rozebrano już fragmenty poddasza i pierwszego piętra budynku.
Działania muszą być prowadzone bardzo ostrożnie – także ze względu na bezpieczeństwo ratowników. Pozostała część zrujnowanej kamienicy grozi zawaleniem, jednak - jak zapewniają strażacy - sytuacja w tym zakresie jest pod kontrolą.
Co jakiś czas na rumowisko wprowadzane są psy, szkolone do poszukiwana żywych ludzi pod gruzami. Niebawem na miejsce mają dotrzeć kolejne takie psy, których przewodnikami są strażacy-ratownicy ze specjalistycznej grupy poszukiwawczej w Nowym Sączu. Jak dotąd psy nie wyczuły w rumowisku żywych osób, nie dają też skutku powtarzane co pewien czas nawoływania.
Strażacy wydostali zaparkowaną przed zniszczonym budynkiem osobową Dacię – samochód został poważnie uszkodzony.
Na czas akcji strażacy ewakuowali mieszkańców okolicznych domów, przestraszonych porannym wybuchem. „Usłyszałem ogromy huk, to było jak wybuch bomby. Kiedy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam kłęby kurzu” – mówiła reporterom kobieta mieszkająca niedaleko miejsca wybuchu. „Obudziłam się, kiedy zatrzęsło budynkiem; pomyślałam, że to granat, wojna” – powiedziała inna mieszkanka kamienicy w pobliżu.
W znajdujących się nieopodal dwóch szkołach – podstawowej i technikum spożywczym – wypadły szyby, a nawet całe okna. Obecny na miejscu wybuchu prezydent Katowic Marcin Krupa zapewnił, że obecnie nie ma żadnych zagrożeń dla ludzi oraz obiektów znajdujących się w pobliżu miejsca wybuchu. Odcięty został gaz i prąd. Służby miejskie są przygotowane do wywożenia gruzu oraz naprawy szkód w obu szkołach. Wiadomo już, że ich uczniowie szkół nie wrócą do nauki zaraz w poniedziałek, gdy kończą się ferie - czasowo będą uczyć w innych placówkach lub zdalnie. W technikum spożywczym uczy się ok. 100 uczniów, w specjalnej szkole podstawowej - ok. 30.
„W tej chwili najważniejsze jest odnalezienie osób, które mogą znajdować się pod gruzami. Trzymajmy kciuki, żeby poszukiwania zakończyły się sukcesem” – powiedział prezydent miasta. Samorząd zabezpieczył miejsca w hotelach dla tych, którzy będą potrzebować takiej pomocy.
Ceglany budynek, w którym doszło do wybuchu, zbudowano na przełomie XIX i XX wieku. Prawdopodobnie był ogrzewany gazem z miejskiej sieci. Gazu używano także do gotowania. (PAP)
autorzy: Mateusz Babak, Marek Błoński, Krzysztof Konopka
mtb/ mab/ kon/ akub/